425 Obserwatorzy
14 Obserwuję
marudzeniepl

marudzeniepl

Ona i on. On - marketingowiec z głową pełną pomysłów. Ona - pedagog ze wskazaniem na nadpobudliwość. On - serce. Ona rozum. On kolekcjonuje gry konsolowe, ona lakiery do paznokci. Dzieli ich wszystko, łączy jeszcze więcej: zaczynając od fotografii, przez słabość do sushi, na ‘crazy little thing called LOVE’ skończywszy.

JOE CONNELLY – „CIEMNA STRONA MIASTA”

ON:

 

Trzy kolejne noce spędzone na pracy, trzy na ratowaniu życia, którego uratować się nie da lub nie można. Pod powiekami piach, w szoferce kolejne jednorazowe kubki po kawie świadczą o kofeinowej jeździe, która prowadzi w niebyt. Wsiadasz do karetki, Twoje ręce automatycznie zaciskają się na kierownicy, serce zatrzymuje się na chwilę, a twój partner przestaje oddychać. Spod szpitala ruszacie w mrok, na przedmieściu przeplatany pojedynczymi snopami miejskich świateł, a rozjaśniany neonami w centrum. Jednakże zawsze towarzyszyć będzie wam „Ciemna strona miasta”.

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/joe-connelly-ciemna-strona-miasta

ISAAC ASIMOV – „JA, ROBOT”

ON:

 

The Three Laws

1. A robot may not injure a human being or, through inaction, allow a human being to come to harm.

2. A robot must obey the orders given to it by human beings, except where such orders would conflict with the First Law.

3. A robot must protect its own existence as long as such protection does not conflict with the First or Second Law.

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/issac-asimov-ja-robot

JUSTINE PICARDIE – “COCO CHANEL. LEGENDA I ŻYCIE”

Tworzenie to sztuka przekraczania konwenansów. W każdym rzemiośle artystycznym, niezależnie, czy to malarstwo, rzeźba, pisarstwo czy muzyka jest wąskie grono osób, które okazały się niesamowitymi wizjonerami, z nieograniczoną wyobraźnią i umiejętnością wyprzedzania czasów. W branży odzieżowej, która przecież też jest formą twórczości moim zdaniem tylko jedna osoba zasługiwała na owacje na stojąco, przecierając szlaki tym pozostałym. Najpierw jest Coco Chanel, a potem długo, długo nic… „Coco Chanel. Legenda i życie” autorstwa Justine Picardie to biografia inna niż zwykłe. Może jest to związane z tym, że Coco była postacią współczesną i z w miarę świeżej historii, może dlatego, że była tak bardzo fascynująca. Autorka nie siliła się na zbytnie wybielanie lub krytykowanie projektantki – opisała jej życie takie, jakie było, z wzlotami i upadkami, z rozpaczą i szczęściem, z pięknem i brzydotą. Czyta się ją jednym tchem. Z każdą kolejną stroną odkrywamy kolejne smaczki, kolejne historie, które składają się na legendę. Prosty i bardzo obiektywny język, bez zbędnego oceniania i spychania czytelnika na opiniotwórcze twory, to coś, co uwielbiam. Nie ma nic gorszego niż biografia, która napisana jest według subiektywnych sympatii twórcy. Ta pozycja dodatkowo wzbogacona jest w ogromną ilość zdjęć, rysunków, przedruków, które dopełniają całość, przenosząc nas w tajemniczy świat Chanel… Książka niewątpliwie jest warta uwagi, jak i sam jej „podmiot”…

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/justine-picardie-coco-chanel-legenda-i-zycie

NEIL GAIMAN – “Nigdziebądź”

“Drogi pamiętniku. W piątek miałem pracę, narzeczoną, dom i sensowne życie, o ile w ogóle życie może mieć sens. Potem znalazłem na chodniku ranną, krwawiącą dziewczynę i próbowałem zostać dobrym Samarytaninem. Teraz nie mam narzeczonej, domu ani pracy i wędruję sto metrów pod ulicami Londynu z perspektywą życia krótszego niż jętka o skłonnościach samobójczych.”

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/neil-gaiman-neverwhere

COMIC BOOK TATTOO

ON:

 

Mało jest wokalistek, które jestem w stanie kochać i słuchać. Wielbię Kasię Bush, podoba mi się Florence i jej poczynania muzyczne, no i na koniec mam jeszcze jednego rudzielca, którego głos jest wyjątkowy. Mowa oczywiście o Tori Amos. Gdy pierwszy raz usłyszałem Crucify z „Little Earthquakes” to wiedziałem, że w mojej płytotece na pewno pojawi się więcej dzieł tejże pani. Dziś jednak nie będzie o krążkach CD i winylach, ale o komiksie. Dziele niezwykłym, bo muzyka przyczyniła się do jego powstania. Będąc jeszcze bardziej szczegółowym, to dźwięki i słowa z piosenek Tori natchnęły ponad 80 twórców do stworzenia ponad 50 historyjek obrazkowych. Tak oto powstał „Comic Book Tattoo”. Książka, którą zjada się wzrokiem.

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/comic-book-tattoo

KAROLINA KORWIN-PIOTROWSKA – „BOMBA. ALFABET POLSKIEGO SZOŁBIZNESU”

ONA:

 

Jerzy Stuhr dawno, dawno temu, kiedy ja nie byłam nawet w planach, a Dejw kończył już studia, zaśpiewał w Opolu piosenkę „Śpiewać każdy może”. Wiadomo. Ale czasy się zmieniły. Czasownik „śpiewać” został wyparty przez inny. Jaki?

Pisać.

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/karolina-korwin-piotrowska-bomba-alfabet-polskiego-szolbiznesu

GRAHAM McNEILL – “FULGRIM”

ON:

 

Galaktyka płonie! Horus wraz z legionami chce zniszczyć ludzkość, oddać ją spaczeniu i Bogom Chaosu. Kolejne legiony odchodzą od Boga Ojca Imperatora, przechodzą na stronę splugawionych. Najlepsi i najwierniejsi z zakonów od wieków cieszących się dobrym imieniem, ulegają zepsuciu, a z drogi, którą obrali nie ma powrotu. Jednym z nich jest Fulgrim.

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/graham-mcneill-fulgrim

ADAM LESZCZYŃSKI – “DZIĘKUJEMY ZA PALENIE”

ON:

„Dziękujemy za Palenie. Dlaczego Afryka nie może poradzić sobie z przemocą, głodem, wyzyskiem i AIDS” – taki oto tytuł znajduje się na pierwszej stronie książki Adama Leszczyńskiego, którą wydała Polska Akcja Humanitarna. Jest to dzieło przejmujące, wręcz przerażające i tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że każdy z nas powinien się cieszyć, iż urodził się białym Europejczykiem.

 

Zaczynamy od poranka na giełdzie tytoniu w Malawi. Tutaj każdego dnia tysiące kilogramów uzależniającej używki sprzedawanych jest za grosze wielkim koncernom tytoniowym, a te zarabiają miliony na kolejnych paczkach papierosów, jakie znajdziemy w naszych sklepach. Handel odbywa się na zasadach jakie narzucają korporacje, a dokładniej ludzie dla nich pracujący. Drabina jest długa, a na jej dole znajduje się zwykły, najprostszy robotnik. Średnia życia tragarza, pracownika giełdy? Kilka lat, bowiem później umierają na pylicę lub raka.

 

„Każdy rasista uważający Afrykanów za leserów i nierobów powinien odwiedzić Tabacco Auction Floors, giełdę tytoniową w Lilongwe. Tu naprawdę zobaczyłby jak się pracuje w Afryce. Tragarze pchają na wózkach potężne bele tytoniu – jedna może ważyć nawet 250 kilogramów. Nikt nie ma ani chwili wytchnienia, każdy musi uwijać się jak w ukropie. (…) Codziennie kilka osób zostaje przejechanych lub potrąconych”.

 

Kolejne strony opisują zwykły dzień pracy w tym oto miejscu. Całość okraszona jest komentarzem Jane, lekarki z Bristolu, zajmującej się chorymi na AIDS. Opowiada ona o tle historycznym Malawi, o przemianach i pieniądzach, które idą nie zawsze tam, gdzie powinny. Pomimo wszystko zielone złoto, jak nazywa się tytoń, w dość dużym stopniu reguluje lokalną gospodarkę i ekonomię. Nie oznacza to, że ludziom tutaj żyje się lepiej. Przeciętny mieszkaniec woli uprawiać swoje maleńkie poletko, niż pracować w fabryce lub na giełdzie tytoniowej. Na tę decyzję wpływ ma wiele czynników, między innymi kulturowe. Samonapędzająca się spirala nienawiści. W Malawi z roku na rok przybywa ludności, zaś budżet tego kraju nie istnieje. „Nie oszukujmy się ten kraj istnieje tylko dzięki pomocy humanitarnej. Wystarczy zakręcić kroplówkę, a będziemy mieli tutaj klęskę na ogromną skalę”. W 1994 roku 3/4 dochodu kraju stanowiła pomoc humanitarna.

 

Z giełdy tytoniowej przenosimy się do Kumasi w Ghanie, gdzie dowiemy się jak wygląda handel kakao oraz co to jest program „fair trade”. To specyficzny handel towarem, pozwalający zainwestować nadwyżki w lokalną społeczność. Za te pieniądze buduje się w wiosce młyn, a dzieci w szkole otrzymują komputer, na którym uczą się podstaw jego działania. System pozwala lokalnym rolnikom zarobić dodatkowo kilkadziesiąt dolarów rocznie, co jest dużym podreperowaniem budżetu. Niestety, „fair trade” nie jest do końca tak „fair” jakby się wydawało. Wszystko wytłumaczone jest krok po kroku w dalszej części rozdziału.

 

Następnie przyjdzie zwiedzić nam slumsy w Nairobi. Z jednej strony Gigiri, ekskluzywna dzielnica z ogromnym kampusem biur Organizacji Narodów Zjednoczonych, a parę kroków dalej Kibera, falujący ocean z dykty, blachy falistej i kartonu, w którym mieszka masa biedoty. Tutaj nie ma dróg, a jedynie klepiska, dzieci bawią się na górach śmieci, a fekalia lądują w foliowych workach na dachach kartonowych domów. O Kiberze było i jest na tyle głośno, że pojawiają się tutaj międzynarodowi politycy i celebryci, gdyż chcą pokazać się w prawdziwym afrykańskim slumsie. Był Obama, który powiedział „Kocham was wszystkich, moi bracia, wszystkich, moje siostry”, po czym poradził młodym ludziom, aby powstrzymywali się od seksu, bo inaczej zachorują na AIDS. Po premierze „Wiernego ogrodnika” ten zapomniany przez boga kawałek ziemi stał się jeszcze bardziej znany. Według różnych danych na terenie slumsów mieszka od 170 do 600 tysięcy ludzi. To już miasto w mieście, a może nawet państwo w państwie. Tutaj sprawiedliwość wymierza się sama, za kradzież jest tylko jedna kara – śmierć. Masz szczęście jeśli zgarnie cię policja, bo możesz uniknąć linczu, ale często policjanci „są ślepi”. Problem tego miejsca nie może zostać rozwiązany od 2001 roku. Co jakiś czas politycy i organizacje pozarządowe wpadają na pomysł zrównania z ziemią tego miejsca i wybudowania w zamian taniego osiedla socjalnego. Z obiecanych w 1995 roku 800 tysięcy mieszkań, do tej  pory wybudowano 1146. Dlaczego? Ponieważ świetna lokalizacja powodowała, że mieszkania rozchodziły się po urzędnikach i ich rodzinach, po tych którzy zapłacili więcej.

 

Dowiemy się również czym jest „Jaboya” i jak dużą jest ilość zachorowań na AIDS w rejonie jeziora Wiktorii. Dlaczego średnio jeden mężczyzna ma około 8-10 partnerek seksualnych w ciągu roku i czy to norma, że kobiety płacą za wiele rzeczy swoim ciałem.

 

„Dziękujemy za palenie” jest dziełem brutalnym i naturalistycznym. Ukazuje pomoc, która z racji mentalności afrykańskiej ludności, skazana jest na niepowodzenie. Każdy z reportaży podparty jest badaniami i raportami zawierającymi przerażające liczby. Niestety, afrykański kontynent skazany jest na powolne umieranie, przyczynia się do tego także biały człowiek kierujący się żądzą pieniądza i dążeniem do władzy. Bogactwo zasobów naturalnych powoduje, iż korporacje na pierwszym miejscu stawiają zyski, a później dopiero los ludzki. Naprawdę warto przeczytać książkę Adama Leszczyńskiego.

 

Źródło materiału: http://marudzenie.pl/adam-leszczynski-dziekujemy-za-palenie

JEREMY CLARKSON – “ROUND THE BEND”

ONA:

Książki Jeremy’ego Clarksona są elementarzem dla osób, które biegle chcą władać inteligentną i dowcipną ironią.

 

Jestem niesamowicie szczęśliwa z tego powodu, że w moim życiu pojawił się Clarkson. Początkowo był 1/3 Świętej Trójcy (każdy ma taką religię, jaką wybiera) i razem z Richardem Hammondem i Jamesem May prowadził jeden z najlepszych programów telewizyjnych (już nie wspominając o tym, że to program motoryzacyjny) – czyli „Top Gear”. Ale to wiedzą wszyscy. Jednocześnie zaczął pisywać felietony o różnych rzeczach do brytyjskich gazet i kiedyś ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby je zebrać w coś, co potocznie nazywamy „książką”. Tak powstał „Świat według Clarksona”, w którym rozprawiał się ze wszystkim i ze wszystkimi. Książka okazała się totalnym sukcesem, zatem czemu by tego nie powtórzyć? Nie chcę się chwalić, ale mam je wszystkie. Większość upchałam na iPadzie i ratują one świat, gdy jestem na jakimś nudnym szkoleniu lub gdy siedzę w pociągu.

 

Jego ostatnie dziecko – „Wytrącony z równowagi” nie traci swojego rewelacyjnego poziomu. Styl w dalszym ciągu jest ostry, autor nie przebiera w słowach i wylewa na kartki to, co doprowadza go do szaleństwa, ale w tym nie do końca dobrym znaczeniu. I oczywiście pastwi się nad różnymi rzeczami. Jest brutalnie szczery, gdy pisze o brytyjskich politykach i ich planach naprawiania kraju, gdy wspomina o cenach paliwa i ilości fotoradarów przy drogach. Obśmiewa irracjonalne pomysły i gnębi twórców prawa. Nie cacka się też z innymi „elementami”. Właściwie, to jest tak, że on chce napisać coś o jakimś samochodzie. Możliwe, że chce go pochwalić, możliwe, że chce go wykpić, narażając linię produkcyjną na spadek kupna. I zaczyna od czegoś zupełnie innego, od czegoś, co „wytrąca go z równowagi”. Pisze o wszystkim. Pisze o różnych ludziach, miejscach, sytuacjach. Czasami liźnie polityki, czasami historii, czadami popkultury, jego opowieści są prześmiewczo-fascynujące, a komentarze powodują salwy śmiechu. I potem gdzieś bliżej końca przypomina sobie, że przecież ma pisać o aucie. I też robi to rewelacyjnie. Taki właśnie jest Clarkson. Jego porównania powinny zostać opracowane przez językoznawców i włączone w składnię.

 

Uwielbiam jego dystans do wszystkiego – w tym do siebie i swojej rodziny, do bliskich, do kumpli. Jego inteligencja pisarska przewyższa, ba – pożera poziom wielu felietonistów. Bo niezależnie od tego o czym on pisze, to robi to zawsze w fascynujący sposób.

 

Najbardziej wkurza mnie tylko jedno. Ta książka została wydana końcem ubiegłego roku. Ale to na naszym rynku, bo na brytyjskim – dwa lata wcześniej. A felietony, które wybrano są z 2008. Rozumiecie w czym rzecz? Trochę to stary materiał. Marzy mi się, że kiedyś będę mogła czytać jego myśli nieco szybciej. No i zdecydowanie wolałabym zobaczyć autora na innych zdjęciach, bo jego okładki są coraz „śmieszniejsze”.

 

Książki Clarksona to rewelacyjny sposób na odstresowanie się, pośmianie i spędzenie czasu wolnego z lekko napisanymi felietonami. Są one krótkie, zwięzłe, bardzo dowcipne i nasączone do granic przyzwoitości sarkazmem. Świetny pomysł na prezent nie tylko dla facetów i fanów motoryzacji, ale dla osób, które lubią fajny, cierpki humor.

Źródło materiału: http://marudzenie.pl/jeremy-clarkson-round-the-bend

MAREK WAŁKUSKI – “WAŁKOWANIE AMERYKI”

ONA:

 

„W Ameryce można znaleźć wszystko – rzeczy absurdalne, dziwaczne, nawet idiotyczne. Jednak sama Ameryka nie jest krajem absurdalnym, dziwacznym ani idiotycznym” – tymi słowami rozpoczyna się moja wirtualna podróż po krainie marzeń niejednej osoby.

 

Na „Wałkowanie Ameryki” Marka Wałkuskiego czaiłam się już jakiś czas. Jakaś szybka, nocna wyprzedaż w sklepie z e-bookami sprawiła, że mój iPad został zasilony elektroniczną wersją tej książki. Spadła mi z nieba – dosłownie. Mogłam w spokoju czytać po ciemku w łóżku, nie narażając moich śpiących Włochaczy na rażenie światłem. Raz co prawda zasnęłam z tabletem na twarzy, ale to tylko raz! I bynajmniej nie ze znudzenia, a ze zmęczenia. Bo książka Wałkuskiego, mimo, iż jest przesiąknięta danymi, liczbami i statystykami, jest całkiem interesująca.

 

Ale zacznijmy od początku. Nie wgłębiając się za bardzo w fabułę, bowiem to, co napisał autor jest zapiskiem będącym miksem raportu i dziennika. Mamy tu jego wspomnienia połączone z danymi statystycznymi. I zwykle tak to jest, że konfrontuje on je z własnymi doświadczeniami. Dzięki temu jest po prostu ciekawie. Z jednej strony mamy historię totalnie subiektywną, bo poznajemy punkt widzenia autora, a z drugiej – obiektywną, bo widzi wszystko od środka. Potrafi rzetelnie ocenić to, co w amerykańskim społeczeństwie się dzieje, obserwuje jego zmiany i dynamikę. I tak de facto, ta książka jest poniekąd rozprawieniem się z typowym amerykańskim stereotypem. Twórca analizuje wiele z nich, zderzając je z utartymi wnioskami. Czy każdy Amerykanin jest leniwy, otyły i wścibski? Czy są głupi? Czy są patriotami? Czy jest szczęśliwy, ile zarabia, ile razy w tygodniu uprawia seks i jak szybki ma Internet? Czy Ameryka faktycznie jest krainą miodem i mlekiem płynącą? Czy każda osoba jest tam skazana na sukces? I jak to jest z imigrantami? Albo z różnymi wyznaniami? Ile wolności jest w amerykańskiej wolności? Jak wyglądają miasta, wsie, drogi i knajpy? Kto serwuje najlepsze żarełko? Czy faktycznie ten kraj jest potęgą i mocarstwem? Co go czeka? Jakie stoją przed nim wyzwania? Poważnie, autor porusza chyba wszystkie możliwe kwestie i rozprawia się z utartym sposobem myślenia. Jednak, jak to bywa z wszystkimi stereotypami – częściowo zawierają one prawdę.

 

Książkę czyta się świetnie. Polecam ją wszystkim fanom Ameryki, a także osobom, które chcą pokierować swoje losy za Ocean. Jest wciągająca, interesująca, autor jest rzetelny, a nie poprawny politycznie i wiecie co – do mnie on trafił swoimi słowami, ja wierzę w to, co napisał, bo jest to bardzo analityczny punkt widzenia. Plus jego i jego rodziny przygoda w Ameryce sama w sobie jest bardzo ciekawa. Książka jest bardzo ciekawa. Jest wypełniona informacjami, których przeciętny Kowalski nie zna i które sprawiają, że oczy z niedowierzaniem czytają linijkę tekstu raz jeszcze.

 

Last, but not least. Dawid czyta podobną pozycję, która dzieje się w Afryce. Tam również twórca (nie mam pojęcia kto) obiektywnie rozprawia się z mieszkańcami i stanem aktualnym tego kontynentu. Wybraliśmy się dziś z naszą Bowie na spacer i przez 2 km debatowaliśmy o tym, co już przeczytaliśmy. Wiedza, którą się wymienialiśmy, nawzajem nas szokowała i dawała do myślenia. Pies za to beztrosko brykał sobie. Dopiero padający deszcz sprowadził nas na ziemię.

 

Podsumowując: „Wałkowanie Ameryki” polecam bardzo. Chciałabym poczytać więcej takich książek, ale – niekoniecznie o rodakach.

Źródło materiału: http://marudzenie.pl/marek-walkuski-walkowanie-ameryki

JAKUB ĆWIEK – “DRESZCZ”

ON:

 

Jeszcze kilka lat temu nie powiedziałbym, że moje kroki zawiodą mnie na Śląsk. Wiadomo, tutejsze dziewczyny mają najgorętsze serca, czego Paulina jest najlepszym dowodem. Katowice nie są mi jakoś ogromnie znane, ale z pewnymi miejscami miałem już okazję się „zaprzyjaźnić”. Podobnie jest ze śląską gwarą, nie łapię wszystkiego, ale po dwóch latach rozmowy górniczej rzeszy, nie są mi takie bardzo obce. Właśnie w tych „blokowych” realiach Katowic, przepełnionych emerytowanymi pracownikami „gruby”, znudzoną młodzieżą i walczącymi o „czystą Polskę” łysymi panami rozpoczyna się historia, która wyszła spod pióra Jakuba Ćwieka.

 

Ten pisarz młodego pokolenia, ba – młodszy ode mnie o dwa lata facet, który zasłynął „Kłamcą”, postanowił na warsztat wziąć miasto, które znane było mu bardzo dobrze z lat jego studyjnej nauki. W końcu to Katowice „zachęciły” go kulturoznawstwem. Pisząc o mieście, które znasz i pisząc o nim umiejętnie, możesz być pewny, że przekonasz do siebie przynajmniej część jego mieszkańców. Ja do Katosów mam 60 km, a Ćwiek zauroczył mnie niemiłosiernie.

 

Na osławionym osiedlu Tysiąclecia żyje sobie spokojnie, bo we własnym muzycznym świecie, Ryszard Zwierzchowski. Facet w wieku więcej niż średnim, którego jedyna córa (jedyna, o której istnieniu wie, i która się do niego przyznaje) siedzi gdzieś za Wielką Wodą. Tam wychowuje wraz z mężem Davidem ich dzieciaki. Rychu mieszka więc sam, pije browarki, pali fajki, gra na ukochanej gitarze i odpoczywa. Można powiedzieć, że jest swego rodzaju pasożytem społecznym. Ale czy tak jest naprawdę? Jego życie minęło w odpowiednim dla niego tempie, składało się ono z kolejnych imprez, koncertów, kobiet, butelek wódki i innych używek. Tak się pan dobrze zakonserwował, że mimo swoich lat, nadal budził pewien respekt, a u kobiet – hmmm potrafią im przy nim zmięknąć kolanka. Nasz bohater nie imał się na co dzień jakimś konkretnym zajęciem. Niby szukał pracy, ale każda rozmowa kończyła się w podobny sposób. Nie dla tego, że nikt go nie chciał przyjąć, ale dlatego że on po prostu nie chciał być przyjęty do roboty. Kolejna „załatwiona” tym razem przez córę  praca okazuje się totalnym niewypałem, no cóż – mówi się trudno. Poza córką nasz bohater ma tylko jednego przyjaciela, ale takiego na śmierć i życie i taką przyjaźń można osiągnąć tylko jak nalejesz komuś w kwiatki na balkonie. Alojz, bo o nim mowa, to podstarzały, emerytowany górnik, który jest tak „śląski”, jak tylko może być. I tak naprawdę opowieść zaczyna się już po tej rozmowie o pracę, gdy Rychu wrócił do domu, wyciągną przed blok leżaczek, obok niego położył kilka piwek, pod ręką ukochany „fenderek” i bezchmurne śliczne niebo nad jego osobą. Jeszcze tylko telefon od córy, której trzeba się wytłumaczyć dlaczego nie mógł przyjąć zaproponowanej pracy i… DUP!!! Światło zgasło, a stary rockers obudził się kilka godzin później w szpitalu, gdzie dowiedział się od Alojza, że pizdnął go piorun. Nie trzeba było wiele czasu, by okazało się, że to zdarzenie zmieniło więcej w życiu Ryska, niż by się wydawało. Trzeba dodać, że na scenie pojawiają się nowi bohaterowie, w tym niejaki Benjamin z UK oraz dziwna „sekta” z Krakowa, do którego przeniesie się później akcja opowieści.

 

Książkę Ćwieka czyta się jednym tchem, naprawdę. Opowieść o starym rockmenie rozwija się dość szybko i potrafi zaciekawić. Autor nakreśla kolejne postacie w sposób wręcz genialny. Kawałek opowiadający o spotkaniu „Blachy” i jego kumpli z parą zakochanych potrafiła mnie rozśmieszyć do łez. Tok myślenia tego bezmózga jest wprost wyjątkowy. No i nie zapominajmy o głównym bohaterze, którego podejście do życia jest wyjątkowe, co potwierdzają jego wspaniałe komentarze. Takich smaczków w książce jest więcej i wystarczy je tylko wyłapać. „Dreszcz” jest dobry, to polska fantastyka z górnej półki.

 

Źródło materiału: http://marudzenie.pl/jakub-cwiek-dreszcz

DAN ABNETT – “CZAS HORUSA”

ON:

 

Dan Abnett jest chyba jednym z najbardziej znanych pisarzy świata Warhammera. Na pewno miłośnicy komiksów pamiętają go z kilku serii komiksowych między innymi “X-man” i „Punisher”. Dla mnie jego nazwisko kojarzy się z „Pierwszym i jedynym z Tanith”, z duchami, z Gauntem. Nie jestem fanatycznym fanem „czterdziestki”, ale historie opowiadane przez Abnetta potrafiły przyciągnąć mnie na długie chwile do uniwersum i spowodowały, że często poświęcałem godziny na wygrzebywanie masy „fluffu”.<!--more-->

 

Dlaczego tak się działo? Myślę, że to przez sposób w jaki autor przedstawiał opisywane przez niego postacie. Mimo, że czytamy „hard sci-fi” to wielokrotnie przyłapiemy się na tym, że zastanawiamy się nad wyborami poczynionymi przez bohaterów. Wiem, że wydawać się może to bardzo głupie i naiwne, ale tak jest. ”Aktorzy z przedstawienia” Dana Abnetta, to tak naprawdę zwykli ludzie i pomimo tego, że kierują nimi inne wartości, dla nas odległe o czterdzieści tysięcy lat, to jednak często bardzo nam bliskie. Możliwe, że to jest przyczyną, iż jedna z jego książek znalazła się na liście bestsellerów New York Times. Dla mnie wielkim zaskoczeniem było to, że “Fabryka słów” ma zamiar wydać cykl o duchach, jak i poniżej opisywaną „Herezję Horusa”. „Czas Horusa” jest pierwszym z tomów opowiadającym o tym co się wydarzyło w 31 milenium czyli prawie 10 tysięcy lat przed znaną nam z kart podręczników Warhammera 40K wojną.

„Byłem przy tym jak Horus zabił Imperatora…” – Kapitan dziesiątej kompanii Garviel Loken.

 

Te słowa to dwuznaczny żart, ale potrafiący złapać za serce, ścisnąć za gardło każdego kto kocha jednego, wielkiego i wspaniałego Boga Ojca Imperatora. Jak można zabić kogoś, kto żyje od tysięcy lat zasiada na Złotym Tronie Terry i prowadzi naszą cywilizację władzy, władzy nad gwiazdami. Imperator jest wszystkim, jest wojną i pokojem, a jego orężem jest wiara i oddanie Adeptów Astaries, Kosmicznych Marines walczących o naszą wolność w nieskończonych ciemnościach kosmosu. Jak więc ktoś mógł zabić Imperatora? Zanim przejdziemy do tego warto poznać Horusa. Ilu on nie ma tytułów i imion. Horus Mistrz Wojny, Wybraniec, Syn Imperatora, Horus półbóg, Prymarcha Wilków Luny. Najważniejsze z imion jakie zostanie mu jednak nadane to Horus Heretyk. To on, będzie tym, który pociągnie za sobą legiony „spaczonych chaosem”. Skażonych czymś co znajduje się na granicy osnowy i co tylko czeka na ludzki błąd.

 

O zdradzie jaka miała miejsce w 30 millenium wiedzą na pewno wszyscy fani Uniwersum Warhammera. Dzięki książce Dana wydanej przez “Fabrykę Słów”, mamy okazję poznać jej początki, dowiedzieć się gdzie i przez kogo zostało zasiane ziarno, które kiełkując doprowadziło do narodzenia się splugawionego owocu. Co ciekawe o samym „Chaosie”  w pierwszym tomie znajdziemy bardzo niewiele wzmianek. Horus napomknie coś o demonach osnowy, pojawi się Samus, ale nie napotkamy jeszcze „Czarnego Legionu”. Dzieje się tak dlatego, że Abnett otwiera nam na końcu książki bardzo wąskie drzwi do kolejnego tomu jednocześnie stawiając nas przed ogromnymi wrotami do całego świata, w którym ludzkość walczy już nie o miejsce w śród gwiazd, ale o swoje istnienie. A czy Horus zabił imperatora? Sprawdźcie sami.

 

Każdy fan Kosmicznych Marines odnajdzie się w tej książce bez problemu. To dzięki temu, iż polskie wydanie nie zostało “spaczone” przez „złe tłumaczenie” mamy więc miecze łańcuchowe, terminatorów, boltery, Astaries. Zachowano całe znane z „fandomowych wersji” tłumaczenia poszczególnych jednostek i sprzętu. To naprawdę miły ukłon w kierunku czytelników. Poza tym jest jeszcze coś za co daję kolejnego dużego plusa. Chodzi o samo wydanie. Jeśli ktoś miał do czynienia z oryginalnymi książkami z „Black Library” to wie jak smutne były to książeczki. Okazuje się, że nie musi tak być. W tej chwili w ręce trzymam księgę dużego formatu, z usztywnianą oprawą, z dużą czytelną czcionką. Czarny grzbiet “Czasu Horusa” idealnie będzie się prezentować na półce każdego fana.

 

Polecam każdemu, kto lubi kawał dobrego czytadła ze świata Warhammera.

Źródło materiału: http://marudzenie.pl/dan-abnett-czas-horusa

DANIEL KEYES – “KWIATY DLA ALGERNONA”

ON:

 

Dźeńk 1 – 3 mażec. Doktur Sztros muwi ja mam pisać co myśle i pamientam i fszystko co się mi dziać od dziś. Nie wiem po co ale doktur muwi że czeba to oni zobaczo czy ja sie nadam. Hciałby sie nadać bo pani Kinnian muwi że może zmondżeć. A ja chce zmondżeć. Jestem Charlie Gordon pracuje w piekarni pana Donnera pan Donner daje mi 11 dolary na tydzień hleb i ciasto jak hce. Mam 32 lat i nastempny miesiionc urodziny. Ftedy muwie doktur Sztrosowi i presur Nemurowi że nie pisze dobże ale on muwi to nic i pisz jak potrafi i jak pisze pracuwnia w klasie pani Kinnian w szkole bikmina dla poślednich umysłowo tam hodze tszy razy na tydzień jak mam wolne. Doktur Sztros muwi pisz dużo fszystko co myśleć i dziać sie ale już nic nie myśleć bo nic do pisania niemieć wienc hyba koniec dziś… z poważaniem Charlie Gordon.”

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/daniel-keyes-kwiaty-dla-algernona

MACIEJ FRĄCZYK – “ZEZNANIA NIEKRYTEGO KRYTYKA”

ONA:

 

Mój plan na weekend (poza różnymi obowiązkami) brzmiał: dużo czytać. I właściwie, poszło mi całkiem nieźle, bo kończę drugą książkę. No okej, pierwsza, która wpadła mi w łapy została po prostu zjedzona i to w trybie przyspieszonym i zaraz Wam wyjaśnię dlaczego.

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/maciej-fraczyk-zeznania-niekrytego-krytyka

CARLA MONTERO – “SZMARAGDOWA TABLICA”

ONA:

 

Panie i panowie, jest kwiecień, a ja chyba mam już za sobą „Książkę Roku”. Mój plan na okres świąteczny był prosty: spać i nadrobić zaległości pisarsko-twórcze. Udało mi się go zrealizować w 50% (faktycznie, spałam dużo), bo zostałam totalnie, całkowicie i bez reszty pochłonięta przez książkę Carli Montero pt. „Szmaragdowa tablica”.

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/carla-montero-szmaragdowa-tablica

ROGER HOBBS – “GHOSTMAN”

ONA:

 

Już po pierwszych stronach tej książki w moich trzewiach zapłonęła nadzieja, żeby ktoś kiedyś zrobił ekranizację tej powieści, nieco w typie przygód Jasona Bourne’a. Byle tylko głównej roli nie powierzono Nicolasowi Klatce.

dalej »
Źródło materiału: http://marudzenie.pl/roger-hobbs-ghostman