Ona i on. On - marketingowiec z głową pełną pomysłów. Ona - pedagog ze wskazaniem na nadpobudliwość. On - serce. Ona rozum. On kolekcjonuje gry konsolowe, ona lakiery do paznokci. Dzieli ich wszystko, łączy jeszcze więcej: zaczynając od fotografii, przez słabość do sushi, na ‘crazy little thing called LOVE’ skończywszy.
ON:
Trzy kolejne noce spędzone na pracy, trzy na ratowaniu życia, którego uratować się nie da lub nie można. Pod powiekami piach, w szoferce kolejne jednorazowe kubki po kawie świadczą o kofeinowej jeździe, która prowadzi w niebyt. Wsiadasz do karetki, Twoje ręce automatycznie zaciskają się na kierownicy, serce zatrzymuje się na chwilę, a twój partner przestaje oddychać. Spod szpitala ruszacie w mrok, na przedmieściu przeplatany pojedynczymi snopami miejskich świateł, a rozjaśniany neonami w centrum. Jednakże zawsze towarzyszyć będzie wam „Ciemna strona miasta”.
Joe Connelly pracował przez dziesięć lat jako ratownik w nowojorskim pogotowiu. Przez ten czas stał pomiędzy życiem a śmiercią, starając się odpędzić kostuchę i dać komuś drugą szansę. Po dziesięciu latach w tej pracy można dostać pierdolca. Można zwariować i zatracić się, nie do końca wiedząc gdzie się znajdujesz. Connelly rozprawił się ze swoimi demonami pisząc „Ciemną stronę miasta”, książkę, która nie ma do końca ustalonej fabuły – to zapis kolejnych nocy spędzonych w karetce, to swobodne rozmowy z partnerem i z samym sobą, to ściganie zjaw – osób, które przez nas umarły. Zamiast Joe’a jest Frank, jeden z sanitariuszy – facet, który szedł tak długo ramię w ramię ze śmiercią, że sam stał się wewnętrznym trupem.
Frank Pierce zasiada za kółkiem. Wsiada do ogromnej, charakterystycznej amerykańskiej karetki. Jest naszym szoferem w drodze do nocnego piekła. Jego praca stała się powtarzalna i ruchy idealnie dopasowały się do rytmu miasta. Serce uciskane jest zawsze z tą samą szybkością i tą samą ilość razy. Te same słowa padają w każdym domu, bo ludzie nie chcą, aby ich bliscy odchodzili na tamten świat, ten sam kolor krwi, te same igły i strzykawki. Powtarzalność zabiła w nim znachora. Sanitariusz przestał dawać życie i jest świadkiem umierania. Kontakt z rzeczywistością wręcz nie istnieje. Jego osobę otacza bańka, która pozwala mu rozmawiać ze swoimi demonami. Prześladowany przez dziewczynkę o imieniu Rose, która umarła z jego winy, zamyka się we własnym świecie. Przez to wszystko wydaje się tak bardzo nierealne. Ten stan podtrzymują dodatkowe minihistorie z przeszłości. Frank zawsze był „dla kogoś”, może dlatego wybrał ten, a nie inny zawód.
Gdy zaczniemy czytać „Ciemną stronę miasta” możemy otrzymać powieść inną, niż oczekujemy. Każda kolejna przewrócona kartka staje się śladem pozostawionym w naszej głowie, pokazującym jak bardzo popierdolony może być zawód lekarza. Ratowanie życia w chwili gdy jesteśmy na 72 godzinnym dyżurze, może być doświadczeniem ciekawym lub zabójczym. Nie można się dziwić temu, że ktoś umiera na noszach, gdy logiczne myślenie ustąpiło miejsca kawowym majakom, a w mózgu, zamiast szarej masy, jest papka przypominająca jajecznicę. Po trzech dniach bez snu organizm sam wytwarza naturalny narkotyk, który może zabrać nas w rejony wcześniej nam nie znane. Tylko pytanie, czy chcemy tam iść. Te narkotyczne wizje nie są przepełnione kolorami i odlotem, to bad trip, w którym demony z przeszłości dają znać o swoim istnieniu.
Jest co czytać.